" Nie możesz zatrzymać fal, ale możesz nauczyć się surfować" Jon Kabat-Zinn Nieporadnie serfuję. Od marca, z krótką przerwą na wakacje, podczas których udało mi się skraść trochę, pachnącej jeziorem, wolności. Praca, dom, ciągły bałagan, brak maseczek, lekcje za ścianą, jedno biurko na spółkę z mężem. Kwietniowe nielegalne spacery do lasu, brak maseczki. Strach. Brak zleceń. Odrosty. Godziny dla seniorów (raz nawet udawałam, że to moje godziny, kiedy dorwały mnie w samym środku wielkiego marketu). Brak maseczki. W końcu choroba dzieci. Ta choroba. Większy strach. Kaszlący mąż. Ból głowy. Niepewność, kruchość. Rozpaczliwa tęsknota za własnym kawałkiem planety.. i za wyjściem z domu, chociażby po to, aby wyrzucić śmieci. Sami wiecie. Świat 2020. Coraz dłuższe , niespieszne sobotnie poranki, w sumie poniedziałkowe, wtorkowe i czwartkowe też. Godzinne rozmowy telefoniczne.
"Małe dzieci- mały problem, duże dzieci - duży problem." "mądrość" ludowa Ileż razy słyszałam, że jestem problemem? Nie umiem policzyć. Nigdy wprost. Zawsze tak mimo chodem, gdzieś obok. "No wiesz, małe dzieci... , mały.......". Mina i rozłożone ręce mówiły wszystko. Oczywiście, gdyby zapytać kogoś, kto kiedykolwiek tak powiedział (ze mną włącznie) czy sądzi, że dzieci są problem, zapewne by zaprzeczył. No co ty! Żartujesz? Przecież to nie dziecko jest problemem, tylko koło niego kręcą się problemy, problemiki, kłopotki. A to pupa się odparzy, a to ospa pojawi, ząb się wyrzyna, brakuje na skafander i noc znowu nieprzespana. Kiepska adaptacja w przedszkolu, kolega co to "się przezywa", trzeba przynieść kasztany, jedynka z polskiego, "Jesteś najgorsza matka na świecie!!" (ooo... to o mnie!), "Proszę Pani, mamy z Anią taki problem...", a dalej ....